Komentarze: 5
Chyba jeszcze nie wspominałem tak dokładnie o tym, że mieszkam w starej kamienicy. Oznacza to między innymi to, że mieszkanie jest wysooookie. 3 metry jak drut. Jak stwierdziła moja mama jest to "bardziej przyjazne człowiekowi, jest czym oddychać". Może i tak, problem pojawia się jednak gdy trzeba umyć ciągnące się do sufitu okna, czyli dziś. Ponieważ jestem najwyższy z domowników (jak Bóg rozdawał rozumy to ja stałem w kolejce po wzrost... ale na rozum też się w sumie załapałem) to mnie przypada w udziale balansowanie na drabinie. Drabina ta ma kilka cech szczególnych. Po pierwsze jest zapewne prezentem ślubnym mojej babci. Serio, jest w domu "od zawsze". :) Poza tym w żaden sposób nie da się jej ustawić przodem do okna (nie sięgniesz firanki), trzeba bokiem. Po trzecie jest mało stabilna, a parkiet na podłodze z pewnością nie ułatwia jej zadania. No i ma stopnie w takich odstępach, że jak stoję na dowolnym z nich to ten wyższy wbija mi się boleśnie w piszczel... ot taki jej urok. Nienawidzę myć okien. A jeśli jest coś czego nienawidzę bardziej to jest to wieszanie firanek (człowiek, który wymyślił plastikowe karnisze i firanki z wszytymi żabkami pownien dostać nagrodę Nobla. I to cztery lata pod rząd. We wszystkich dziedzinach). Żabki u mnie w mieszkaniu pamiętają czasy gdy moja mama "na chleb wołała beb"... Ale co tam, przeżyłem. A to, że balansując na krawędzi życia i śmierci podkręciłem sobie znów kostkę, którą w zimie porządnie uszkodziłem na koszu u Krzema to szczegół nieistotny. W sobotę i tak zamierzam podjąć próbę usportowienia :)