Komentarze: 4
Czas od powrotu do teraz mijał mi na bieganiu po urzędach (ZUS - brrrr, US - brrrr), biurach, hurtowniach i zbieraniu świstków, oddawaniu świstków, kupowaniu świstków i odbieraniu faktury coby mieć szanse odzyskać własne (niewielkie na szczęście) pieniądze. Bez przesady - nie było tak źle, ale dość hmmm... upierdliwie ?? (to chyba dobre słowo). No cóż tata na urlopie, a ktoś to musiał zrobić. Poza tym coś tam niby notatki czytam, ale jeszcze nadal bardziej wakacjuję. Byłem np. z kochaniem w kinie na "Pan i pani Smith". Mnie się tam taki czarnawy humor podoba, niech sobie inni mówią co chcą. Pewnie, że przesadzili z ilością wybuchów i innych takich. Ale ten dialog w vanie... "A mówiłem, że widziałem twojego tatę w TV..." :-D Poza tym smażymy sobie placki ziemniaczane w ilościach hurtowych i do tego robimy sos jogurtowo-ogórkowo-czosnkowy. Pychaa !!! Wróciła też z Socratesa koleżanka i było sympatyczne spotkanie w pubie Camelot (nieznane mi wcześniej miejsce, ale fajne, studenci złotówka na lanym piwie taniej - za okazaniem legitki). Co prawda wąskie grono, ale zawsze miło spędzić czas grając w darts (rzutki) albo słuchając przezabawnych angdotek o podróży Berlin - Łódź pociągiem z 7 przesiadkami. No i ten spokój w domu (brat na obozie, rodzice też wyjechani)... Lodzio-miodzio :D Ale wszystko co dobre się kończy i czas do nauki bo kampania wrześniowa (bynajmniej nie wyborcza) coraz bliżej... :(