Komentarze: 4
Piątkowy najazd Hunów (czytaj rodziny bliższej i nieco dalszej) udało się mi przetrwać bez strat własnych. Szczęśliwie wyszło tak, że miejsc przy stole było akurat dla gości, ale ja już się nie zmieściłem. Mogłem więc spokojnie siedzieć w ostatnim pokoju z kuzynem (którego drugi raz w życiu na oczy widziałem - lat 17) i oglądać siatkówkę. Na mojego brata (ten sam rocznik co kuzyn) nie było co liczyć, bo wrócił właśnie z 3 dniowego wypadu do Zakopca, więc musiał uzupełnić dzienną dawkę kompa ;-) Zresztą on i tak żadnego sportu nie lubi (od miesiąca próbuję go namówić żeby się wybrał ze mną na kosza albo basen, ale to zadanie niewykonalne - coś jak ja z nauką ;-) Olbrzymim plusem było to, że uniknąłem zgrai ciotek co to mnie widzą raz na kwartał albo rzadziej i zasypują gradem określeń i pytań na których wysłuchiwanie niekoniecznie mam ochotę. No sami wiecie : "A tititi bobasku..." "Aleś Ty wyrósł..." "A jak tam narzeczona..." itp. itd. Trochę przesadzam, ale tylko trochę.
W sobotę na koszu było bardzo fajnie. Grało mi się dobrze i to nie tylko w obronie, ale też nieco w ataku. Większości z Was nic to oczywiście nie powie, ale może ktoś z mniejszości się uśmieje czytając więc powiem tylko, że Adidas dobrał sobie Ryśka, Śliwę i Tośka, co nie zmienia faktu, że Ja, Łukasz, Adidas junior i Danek (znacie to określenie - "niebezpieczny zawodnik, może trafić z każdej pozycji"? Danek to żywe zaprzeczenie, może z każdej pozycji spudłować :) daliśmy im łupnia w pierwszej 20tce. Potem było gorzej, ale zrobiliśmy transfer w celu wyrównania składów i już całkiem dobrze się skończyło. Co najważniejsze szyi nie uszkodziłem :)
A wieczorkiem bardzo miła imprezka urodzinowa u koleżanki w Łowiczu. Żarcia potąd. No i dawno nie było okazji i towarzystwa, żeby się wódeczki napić w większych ilościach (szkoda tylko, że Monika nie wie, że przydaje się ją wcześniej włożyć do zamrażalnika...). W dodatku przywiozła ze sobą koleżankę z Berlina - Charlotte (Francuzka), którą rozpijaliśmy (trzymała się dzielnie). W ogóle to bardzo pozytywnie ją odebrałem, uśmiechnięta, chciała się bawić (a przecież obcy kraj i ludzie) no i wbrew stereotypom o żabojadach bardzo sprawnie mówiła po niemiecku i angielsku więc problemów z komunikacją nie było. Atrakcją główną był jednak niespełna półtoraletni Jaś, syn koleżanki Moniki, który został ubrany w "dorosły" sweter i biegał po ogródku z rękawami w okolicach pięt. No faaaajne są takie małe dzieci (hmmm, a może by tak własne? :-) Wyjazd naprawdę pozytywny, bo się bałem, że nudno będzie (jak to bywa, gdy się miesza towarzystwa), a nawet tańce były (no ale to zasługa piszącego te słowa DJ'a :-P Co jak co, ale muzę zawsze jakąś fajną wezmę/wybiorę.
Piszę dopiero teraz, bo wczoraj z tego Łowicza odwiozłem moje słonko do domu i tam zostałem do późnego wieczora. Wypróbowaliśmy jak działa ciasto do pizzy firmy Knorr. Działa smacznie :) Poza tym myślę, że i tak nie pisałoby mi się dobrze ze względu na hałas wytwarzany przez klawiaturę... (nie będę mieszać alkoholi... nie będę mieszać alkoholi... nie będę... itd.).
P.S. Szkoda Tomek, że nie pojechałeś, żałuj. Ale może chociaż te wieczorno-nocne rozmowy telefoniczne pozwoliły Ci poczuć klimat. (Jak jesteś w taktaku dłuuuuużej!!!)